REKLAMA
REKLAMA

Tusk oszczędza na pacjentach ?

Wbrew opiniom niektórych polityków i części mediów uważam, że obecny protest lekarzy rzeczywiście leży w interesie pacjentów. Uciszenie sporu na temat ustawy refundacyjnej pogrzebie nadzieję na wprowadzenie do niej jakichkolwiek zmian. A korekty będą wymagały nie tylko zapisy słynnego już art. 48, ale w przyszłości zapewne także innych.

Zaplanowana taktyka
Kiedy 2 grudnia ubiegłego roku pisałam na łamach „Naszego Dziennika” o spodziewanych po 1 stycznia problemach z refundacją leków, miałam nadzieję, że ten czarny scenariusz jednak się nie spełni. Liczyłam przecież na „wyobraźnię, dobrą wolę, a przede wszystkim skuteczność ministra Arłukowicza”.

Dziś wiadomo, że tego wszystkiego ministrowi zabrakło.
Tym bardziej nie mogłam przewidzieć, że kłopoty zaczną się jeszcze w starym roku, a to za sprawą ogłoszonych 23 grudnia dwóch istotnych dokumentów: nowej listy refundacyjnej i rozporządzenia o receptach. Oba te dokumenty, które tak naprawdę warunkowały wejście w życie ustawy refundacyjnej, zostały opublikowane na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia.

Na nowej liście nie znalazło się ponad 800 leków, które wcześniej były refundowane. Wprowadzenie tych zmian, bez uprzedzenia i powiadomienia wszystkich zainteresowanych: pacjentów, lekarzy i aptekarzy, musiało wywołać niepokój i chaos. Zaskoczenie było tym większe, że w połowie listopada, po blisko roku od poprzedniej nowelizacji, ukazała się lista leków refundowanych, która nie budziła większych wątpliwości, co w pewnym sensie uśpiło czujność lekarzy i pacjentów. Dziś można jedynie sądzić, że było to działanie zamierzone.

Jaki bowiem inny cel mogło mieć ogłoszenie kolejnej listy zaledwie na 6 tygodni przed wprowadzeniem zupełnie nowych przepisów?

Sądzę, że efekt zaskoczenia był elementem przyjętej przez rząd taktyki. To dzięki niemu lekarze i pacjenci mieli niewiele czasu na rozpoznanie zagrożeń i podjęcie niezbędnych działań. Jedynie protesty dobrze zorganizowanych środowisk, takich jak Stowarzyszenie Diabetyków, przy poparciu specjalistów w dziedzinie diabetologii, spowodowały pewną korektę listy w interesującym ich zakresie. Piszę „pewną”, ponieważ pomimo tej korekty wydatki ponoszone obecnie przez chorych na cukrzycę ciągle są wyższe niż przed wprowadzeniem ustawy refundacyjnej. Nie zapominajmy, że pierwszoplanowym celem ustawy, o czym wstydliwie milczą jej twórcy, jest zmniejszenie wydatków NFZ przeznaczanych na refundację leków. W 2011 roku poziom tych wydatków przekroczył 20 procent, natomiast ustawa wprowadza nieprzekraczalny 17-procentowy limit wydatków NFZ na ten cel.

IMS Health, największa na świecie firma specjalizująca się w dostarczaniu informacji i rozwiązań zarządczych dla przemysłu farmaceutycznego, oceniła, że obowiązująca od 1 stycznia lista refundacyjna spowoduje wzrost współpłacenia pacjentów za leki do około 38 procent. A przecież już dziś uiszczana przez polskich pacjentów dopłata do leków jest najwyższa w Europie. W większości krajów europejskich nie przekracza ona 20 procent; w Polsce w 2011 roku osiągnęła aż 34 procent. Ta sama agencja szacuje, że o blisko 302 mln zł wzrośnie kwota, którą pacjenci dopłacą do leków refundowanych, zaś Narodowy Fundusz Zdrowia wyda mniej o 738 mln złotych. Te „oszczędności” w dużej mierze będą wynikiem ograniczenia dotychczasowej listy leków refundowanych o wspomniane ponad 800 pozycji. Wartość refundacji tych leków wyniosła w ciągu 12 miesięcy ponad 759 mln zł, co stanowiło 9,7 procent całej kwoty refundacji w tym okresie.

Lista do poprawki
Zgłębianie przepisów ustawy nieuchronnie rodzi kolejne wątpliwości. Jak bowiem rozumieć zapis mówiący, że „Refundowany nie może być lek, środek spożywczy specjalnego przeznaczenia żywieniowego, wyrób medyczny w stanach klinicznych, w których możliwe jest skuteczne zastąpienie tego leku, środka spożywczego specjalnego przeznaczenia żywieniowego, wyrobu medycznego poprzez zmianę stylu życia pacjenta” (art. 10 ust. 3). Czy choćby ten jeden zapis nie jest wystarczającym powodem, by wejście w życie ustawy zostało poprzedzone szeroką akcją wyjaśniającą skierowaną zarówno do lekarzy, jak i pacjentów?
Dziś komentatorzy życia publicznego zarzucają lekarzom podjęcie protestu po upływie ponad pół roku od uchwalenia ustawy. Prawda jest jednak inna. Już w lutym ubiegłego roku, a więc kiedy ustawa była jeszcze w parlamencie, skupiający ponad 22 tysiące użytkowników portal Konsylium24 zbierał podpisy pod protestem wobec niektórych jej zapisów. W skierowanym 24 lutego piśmie jego sygnatariusze zwracali uwagę minister Kopacz na brak standardów postępowania terapeutycznego w chorobach przewlekłych, brak centralnego wykazu ubezpieczonych i dokumentu potwierdzającego ubezpieczenie pacjenta, czyli na to wszystko, co dziś leży u podstaw protestu pieczątkowego. Pod protestem podpisało się wówczas ponad 7 tysięcy lekarzy i lekarzy dentystów.

Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku lekarze z OZZL i Porozumienia Zielonogórskiego zapowiedzieli, że w przypadku niespełnienia ich żądań dotyczących usunięcia z ustawy refundacyjnej przepisów art. 48 ust. 8 podejmą czynny protest. Postulat zmian w ustawie został z całą mocą podtrzymany 2 grudnia, podczas spotkania, które z udziałem środowisk lekarskich, pracodawców ochrony zdrowia, a także posłów i senatorów z Komisji Zdrowia odbyło się w siedzibie Naczelnej Izby Lekarskiej. Dwa tygodnie później gościem nadzwyczajnego posiedzenia Naczelnej Rady Lekarskiej był minister Bartosz Arłukowicz. To właśnie wtedy, pod wpływem złożonych przez ministra, jak się niebawem okazało, pustych deklaracji, Naczelna Rada Lekarska zdecydowała o zawieszeniu protestu.

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że lekarze nie podjęli protestu, że wokół ustawy panuje cisza. 23 grudnia minister publikuje nową, okrojoną listę leków refundowanych. Nikt jej nie kwestionuje, nie dochodzi więc do żadnej korekty. Publikuje też rozporządzenie o receptach, które, choć wcześniej kwestionowane, dopiero w zestawieniu z listą ujawnia pełną skalę pułapek zastawionych na lekarzy.

1 stycznia, bez czyjegokolwiek sprzeciwu, ustawa wchodzi w życie. Dramat zaczyna się po Nowym Roku. Jest już jednak za późno, by cokolwiek zmienić. Doświadczenie uczy bowiem, że jeśli rząd nie jest poddany społecznej presji, sam nie podejmie próby naprawienia czegokolwiek; jest przecież nieomylny!

Gdybym miała coś radzić ministrowi zdrowia, to takie „ucywilizowanie” listy refundacyjnej, by leki, które w różnych wskazaniach, a prościej – chorobach, mają różne poziomy refundacji, zostały wyodrębnione spośród tych, których poziom refundacji ustalony jest na jednym tylko poziomie.

I nie chodzi tu o „komfort pracy” lekarzy, co zapewne za radą specjalistów od PR jak mantrę powtarzał na konferencji prasowej premier Tusk, ale o pierwszy krok w kierunku określenia standardów postępowania terapeutycznego w chorobach przewlekłych.

Anna Gręziak,
podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia w latach 2005-2007

 

WWW.NASZDZIENNIK.PL

10-01-2012

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)