REKLAMA
REKLAMA

W PRL byli potęgą. W sobotę będzie „pogrzeb”

BUKOWSKO / PODKARPACIE. Legendarny „gees”, czyli Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Bukowsku stoi przed widmem kasacji. 18 marca b.r. zbiera się nadzwyczajne walne zgromadzenie, które ma podjąć uchwałę w sprawie likwidacji i zbycia jej majątku.

Dorota Mękarska

W latach 80. GS w Bukowsku był mekką dla mieszkańców całego regionu, którzy udawali się do tej miejscowości na zakupy, tak jak dzisiaj jedzie się do galerii w Rzeszowie. Zmotoryzowani jeździli do wsi położonej na uboczu własnymi autami, a niezmotoryzowani autobusami PKS. Po dostawie towaru ścisk w autobusach był taki, że nie szło igły włożyć. Sława tamtejszego domu towarowego rozniosła się na cały region, a nawet kraj, bo w Bukowsku można było kupić niedostępne gdzie indziej artykuły spożywcze, buty i ubrania, artykuły wyposażenia wnętrz i AGD.

Wójt Bukowska Piotr Błażejowski wspomina krążącą wśród mieszkańców gminy anegdotę o zakupach w domu towarowym. Po jednym rzucie towaru w sklepie był taki ścisk i rwetes, że ludzie poprosili stojącego w kolejce milicjanta o interwencję. Ten nie namyślając się wiele wyciągnął broń i zaczął strzelać w powietrze. Tę opowiastkę można zaliczyć do legend, ale oddaje ona klimat zakupów w Bukowsku w czasach PRL.

Nasza spółdzielnia była jak okręt flagowy. Cieszyła się sławą w całym kraju. Do dzisiaj jak ktoś mówi o Bukowsku, wspomina spółdzielnię – mówi Czesława Kurasz, która przepracowała w niej 38 lat jako główna księgowa, wiceprezes a na końcu wieloletnia prezes.

Będąc w podróżach służbowych często jestem pytany o „gees” w Bukowsku – mówi wójt – Ostatnio jedna pani w Ministerstwie Kultury zagadnęła mnie na ten temat, bo 30 lat temu kupiła w naszym domu towarowym ozdobne szkło, które do dzisiaj zdobi jej mieszkanie. To były czasy, gdy półki w sklepach były puste, a w Bukowsku zawsze było coś. Sprzedano tu hektary dywanów, tysiące par butów, a piwo Żywiec było tylko u nas.

Spółdzielnia była jak kura znosząca złote jajka

Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Bukowsku zaczęła działać w 1960 roku. Od początku dysponowała niebagatelnym majątkiem, bo przekazano jej plac pod działalność, budynki po więzieniu na biuro, sklepy i magazyn. Już wcześniej wybudowano stajnię spędową, magazyn zbożowy oraz wyremontowano budynek więzienia. Członkowie spółdzielni byli tak zaangażowani w jej rozwój, że przez dwa lata nieodpłatnie dowozili furmankami towar z Sanoka do Bukowska. Początkowo spółdzielnia liczyła 396 członków, a po 10 latach było ich już 1170. Dynamiczny rozwój pozwalał na inwestycje. Wybudowano sklep w Woli Piotrowej, stację paliw, 6 magazynów, dwupiętrowy pawilon handlowy, a także zajazd z restauracją, kawiarnią i hotelem. W 1981 roku prezesem spółdzielni została Czesława Kurasz, która uczyniła ze spółdzielni perełkę na mapie obiektów handlowych w Polsce. Dzięki lukratywnym kontraktom znacznie poszerzono ofertę handlową. W 1982 roku spółdzielnia wybudowała piekarnię, a później ciastkarnię. Wyroby piekarnicze z Bukowska cieszyły się nie tylko wzięciem wśród klientów, ale otrzymywały nagrody, i to ogólnopolskie.

Postawiłam na piekarnictwo. Zdobywałam nowe receptury. Piekarnia była kurą znoszącą złote jaja – wspomina Czesława Kurasz.

Spółdzielnia notowała bardzo duże obroty, a pracownicy byli wynagradzani prowizyjnie. W „geesie” zarabiało się lepiej niż dobrze. Do dzisiaj w Bukowsku mieszkają byli pracownicy spółdzielni, którym wysokości emerytur inni mogą tylko pozazdrościć.

1212Pierwsze tąpnięcie

Zawirowanie przyszło wraz z Balcerowiczem. Sytuacja stała się krytyczna z dnia na dzień, gdy podrożały niebotycznie kredyty.

Myślałam, że spółdzielnia upadnie. Mieliśmy ogromne kredyty, a oprocentowanie wynosiło 40% w skali miesiąca! Zacisnęliśmy pasa, Zmniejszyliśmy zatrudnienie, opracowaliśmy program ratunkowy – wspomina Czesława Kurasz.

Pracownicy uwierzyli, że damy radę. Jeździli po jarmarkach i kiermaszach. Pracowali w wolne soboty. Pojechali z towarem na 2 tygodnie na stadion X-lecia w Warszawie. Sprzedali wszystkie zapasy i przywieźli gotówkę. Dzisiaj nie byłoby to możliwe. My daliśmy radę, ale wiele spółdzielni wówczas upadło.

W 1999 roku Czesława Kurasz objęła stanowisko wicestarosty powiatu sanockiego.

Jak odchodziłam spółdzielnia była w dobrej kondycji – podkreśla była pani prezes.

Obowiązki prezesa przejęła wówczas Irena Pleśniarska, a po niej Anna Józefek.

W latach świetności spółdzielnia zatrudniała 120 osób, z czego w samej administracji pracowało 40 pracowników. Piekarnia zatrudniająca blisko 30 osób pracowała na dwie zmiany. Funkcjonował skup żywca i zboża.

Spółdzielnia traci płynność finansową

Problemy zaczęły się 4 lata temu, gdy do Bukowska weszły Delikatesy „Centrum”. Spółdzielni trudno było walczyć ze sklepem sieciowym.

Jest olbrzymia konkurencja. Zmienił się też charakter handlu. Dzisiaj sklepy obwoźne podjeżdżają pod same domy. Można w nich kupi nie tylko pieczywo, ale nabiał, owoce i warzywa. Starsi ludzie chętni z tego korzystają, natomiast młodzi pracują w Sanoku i tam robią zakupy – podkreśla prezes Anna Józefek.

Spółdzielnia korzystała też na sąsiedztwie jednego z najbardziej popularnych wyciągów narciarskich. Sprzedawała głodnym i spragnionym narciarzom dania gastronomiczne, napoje, pączki i ciasta. Dzisiaj wyciąg w Karlikowie nie cieszy się już takim wzięciem, jak niegdyś. Inne wyciągi, i to po sąsiedzku, przejęły palmę pierwszeństwa.

Upadły też sklepiki wiejskie należące do „geesu”, bo wykończył je handel obwoźny. Problemy zaczęły się też w piekarni.

Brak jest rąk do pracy i wykwalifikowanej kadry. Do pracy w piekarni nie postawi się pierwszego lepszego przechodnia z ulicy. Często gęsto było tak, że jak ktoś zachorował to nie było go kim zastąpić. Naszarpałam się już strasznie z tą piekarnią i cały czas się szarpię – ubolewa pani prezes.

Obroty zaczęły spadać, a koszty rosły. Zmniejszono zatrudnienie do 24 osób, a potem do 20. Posiłkowano się, pokrywając straty bilansowe, funduszem zasobowym, na którym gromadzono środki w lepszych czasach, ale i on się wyczerpał. Spółdzielnia straciła płynność finansową. Zdoła pokryć jeszcze straty w tym roku. I na tym koniec.

Nie wytrzymaliśmy. Nie było szans, by utrzymać spółdzielnię. Nie chce mi się wierzyć, że doczekałam takich czasów – mówi z żalem Anna Józefek.

Nie ma słów, by określić co czuję. To ogromy smutek i przygnębienie, bo wraz z wieloma mieszkańcami Bukowska budowaliśmy tę spółdzielnię – o swoich odczuciach mówi Czesława Kurasz.

Walne jak pogrzeb

Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Bukowsku jest właścicielem sporego majątku. Posiada zajazd „Pod Bukowicą”, który w latach świetności był bardzo chętnie odwiedzany przez turystów, ale także miejscowych. Jest to trzykondygnacyjny budynek na 50 miejsc noclegowych z restauracją. Liczy 1500 m kw. Był budowany w latach 70. Obiekt w międzyczasie podupadł. Obecnie jest zamknięty. Rok temu nadzwyczajne zebranie członków podjęło uchwałę o jego zbyciu. W styczniu zapadła kolejna uchwała, by nie sprzedawać go za mniej niż 1 mln zł. Jego roczne utrzymanie kosztuje 40 tys. zł rocznie. To sporo jak na dzisiejsze możliwości finansowe spółdzielni, a kupca za tak wygórowaną cenę nie widać. Tym bardziej, że rzeczoznawca wycenił nieruchomość na niższą kwotę niż 1 mln zł.

Był jeden zainteresowany, ale wycofał się – zdradza pani prezes. – Myśleliśmy, że jak sprzedamy zajazd to może jeszcze przez kilka lat pociągniemy, ale tak się nie stało.

Powstał też pomysł, aby zajazd przystosować np. na dom spokojnej starości, ale na przeszkodzie stanął brak funduszy. Spółdzielnia mogłaby się posiłkować kredytem, ale nie ma możliwości, by go zaciągnąć. I tak kółko zamyka się.

18 marca b.r. odbędzie się walne zgromadzenie członków. Pod głosowanie zostaną poddane uchwały o likwidacji spółdzielni i sprzedaży majątku.

Nie wiem jak się członkowie do tego ustosunkują , ale nie mamy już innego wyjścia – uważa Anna Józefek.

Jak podkreśla pani prezes majątek jest kilkakrotnie większy niż zobowiązania.

Nie wiem, czy pojadę na walne. Uchwały o likwidacji i sprzedaży będą dla mnie jak pogrzeb. Nie wiem, jak będę w stanie przetrzymać ten tydzień – ujawnia Czesława Kurasz.

2Dopóki piłka w grze…

Zgodnie ze statutem, aby doszło do likwidacji spółdzielni muszą być podjęte dwie uchwały w tej sprawie. Dopiero gdy tym formalnościom stanie się zadość powołany będzie likwidator spółdzielni, którego zadaniem będzie sprzedaż majątku. Musi być też powołana komisja likwidacyjna. Cała procedura trochę potrwa.

Z 20 obecnie zatrudnionych w spółdzielni tylko 6 osób może trafić na bezrobocie. Pozostali pójdą na emeryturę lub uzyskają świadczenia przedemerytalne.

Majątek jest obecnie wyceniany. Spółdzielnia ma do sprzedania oprócz zajazdu place magazynowe liczące prawie 0,5 ha, 4 sklepiki w Tokarni, Karlikowie, Zboiskach i Wolicy, bar i dom towarowy. Piekarnię może pracownicy wezmą w dzierżawę, ale nie jest to pewne.

Jako wójt chciałbym zabezpieczyć interes gminy poprzez wykup działek w atrakcyjnych lokalizacjach. To nie są działki budowlane, ale można dzięki nim rozwijać centrum miejscowości – zaznacza Piotr Błażejowski.

Z drugiej strony wójt jeszcze nie do końca wierzy w likwidację „geesu”. Liczy, że pojawi się jakaś nowa możliwość jego utrzymania.

Dopóki piłka w grze nie stawiałbym krzyżyka na spółdzielni – mówi.

Nikogo nie chcę krytykować – zastrzega się Czesława Kurasz. – Ale zabrakło wizji i odwagi do jej urzeczywistniania.

13-03-2017

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)