REKLAMA
REKLAMA

Co dalej z halą targową? W czerwcu kolejny przetarg na jej sprzedaż.

SANOK / PODKARPACIE. Za miesiąc odbędzie się przetarg na sprzedaż hali targowej w Sanoku. Kupcy podzielili się. Jedni chcą, by hala znalazła wreszcie nabywcę i zyskała, mają nadzieję, dobrego gospodarza. Inni dziwią się, że miasto chce sprzedać kurę znoszącą złote jajka.  Na pewno wszyscy są już zmęczeni stanem zawieszenia.

Zniecierpliwienie spotęgował spadek obrotów, który zauważalny jest od początku remontu placu Św. Michała i ulic przyległych.

Remont nie jest rozstrzygającym czynnikiem, który spowodował spadek obrotów, choć takie głosy do nas docierają – podkreśla wiceburmistrz Ziemowit Borowczak. – W całym kraju jest dekoniunktura w handlu detalicznym. W Krośnie nie ma remontu, a też mnóstwo lokali stoi pustych. To są efekty globalne kryzysu, który wpłynął na konsumpcję. Być może to też zbieżność sytuacji, ale po otwarciu Galerii Rzeszów handel w Sanoku zaczął obumierać.  Jedynym ratunkiem jest powstanie Galerii Sanok, która podniesie jakość handlu w mieście.

Hala dawała 200 osobom pracę

Miasto jest rozkopane. Klienci praktycznie tutaj nie docierają. Obroty spadły praktycznie o połowę. Chcemy jednak na tym obiekcie zostać, bo przecież ten remont kiedyś się skończy, ale nie wiemy, jak to długo jeszcze potrwa, bo przecież w czerwcu jest kolejny przetarg na halę. Jesteśmy w stanie zawieszenia – mówi Dariusz Carkowski, który na hali handluje od 16 lat.

Wszystko siadło, ale Urzędowi Miasta to chyba pasuje, bo miasto chce halę sprzedać – mówi ze złością jedna z kobiet handlujących na hali targowej.

Dwa lata temu hala dawała utrzymanie 200 osobom i ich rodzinom. Dzisiaj trudno powiedzieć ilu dokładnie jest najemców, bo połowa obiektów stoi pustych. To były dwa lata gehenny dla najemców, ze względu na antyreklamę hali, która przetoczyła się przez media, a przecież ten obiekt zarabiał na siebie! Dochody z hali szły też do budżetu miasta. Najważniejsze było jednak to, że hala dawała ludziom pracę – podkreśla Jacek Skorus, który prowadzi na hali targowej małą gastronomię.

Przez dwa lata uzbierałoby się trochę pieniędzy na remont

W 2011 roku sanoccy radni zadecydowali, że hala targowa pójdzie pod młotek. Argumentem za sprzedażą były duże koszty koniecznego remontu.

Licząca wówczas 22 ary działka wraz z pawilonem handlowym wyceniona została na kwotę 3 mln 800 tys. zł.

Decyzja o sprzedaży wzburzyła kupców, którzy zaproponowali kilka rozwiązać, które, ich zdaniem, pozwoliłyby utrzymać dotychczasowy stan, oszczędzając równocześnie miastu wysokich kosztów remontu obiektu.

Chcieliśmy stworzyć fundusz remontowy. Zamierzaliśmy partycypować w kosztach remontu hali. Ten problem udałoby się do tej pory załatwić, bo przez dwa lata uzbierałoby się trochę pieniędzy. Chcieliśmy też zakładać spółkę z miastem –  wylicza inicjatywy kupców pan Jacek.  – Teraz to wszystko jest nieaktualne. Jest nas mniej i są mniejsze chęci do inwestowania. Po drugie nie wiemy, jak się dalej sprawy potoczą.

Miasto na nasze propozycje nie bardzo chciało się zgodzić, bo potrzebowało pieniędzy. Ale te propozycje padły, gdy ten obiekt tętnił życiem. Dzisiaj połowa boksów stoi pusta – dodaje pan Dariusz.

W halę nie trzeba „wpompowywać” wielkich pieniędzy?

Potrzeba modernizacji hali jest podnoszona od dawna. Również jej walory estetyczne były przedmiotem dywagacji. Jacek Skorus patrzy jednak na halę łaskawym okiem.

O gustach się nie dyskutuje – ucina rozmowy na temat wyglądu hali. – Względy estetyczne w dobie kryzysu trzeba odłożyć na bok. Świadectwem jej atrakcyjności była liczba klientów, którzy tu ciągle przychodzili. Dzisiaj hala jest odcięta od świata i klienci uciekli, ale to miejsce ma szansę kiedyś odżyć. Trzeba tylko zadbać o jej konserwację, ale wielkich pieniędzy  w halę nie trzeba „wpompować”.

Dariusz Carkowski jest dla hali bardziej surowy. – Ten budynek wymaga gruntownego remontu i kompletnej przebudowy. To musi być obiekt zamknięty i ogrzewany. Wewnątrz korytarz powinien biec środkiem. Zgadzamy się z klientami, że boksy są ciasne, ale nikt nie będzie inwestował w powiększanie ich powierzchni, jeśli nie będzie pewny przyszłości.

Nabywcy nie walą drzwiami i oknami

Pierwszy przetarg na sprzedaż hali targowej w sierpniu 2012 roku, został odwołany, gdyż żaden z potencjalnych inwestorów nie wpłacił wadium.

Jednakże  potem dokonano nowego podziału geodezyjnego, w związku z prowadzoną po sąsiedzku inwestycją. Działka zmniejszyła się o prawie 2 ary, więc cena wywoławcza znowu pierwszego przetargu, ze względu na zmianę numeru działki,  wyniosła 3 mln 500 tys. zł. Niższa cena nie skusiła jednak żadnego nabywcy i przetarg nie został rozstrzygnięty.

Cena jest dostosowana do realiów

Drugi przetarg wyznaczono na 18 czerwca b.r.. Tym razem cenę wywoławczą ustalono na kwotę 3 mln 300 tys. zł.

To cena dopasowana do obecnych realiów – podkreśla wiceburmistrz Ziemowit Borowczak. – Obecnie jednak obrót dużymi nieruchomościami jest kompletnie wstrzymany. Trudno więc powiedzieć, jak jest cena rynkowa takich nieruchomości.

Co stanie się jednak z halą, gdy czerwcowy przetarg znowu nie zakończy się rozstrzygnięciem? Miasto ogłosi trzeci przetarg. A jeśli i on nie przyniesie spodziewanego skutku?
Wiceburmistrz Borowczak  nie ukrywa, że miasto nadal będzie dążyć do sprzedaży hali.

Tylko wartość prywatna zapewni hali podniesienie wartości inwestycyjnej – podkreśla.

Po trzecim nierozstrzygniętym przetargu gmina będzie mogła  ogłosić czwarty przetarg  lub przystąpić do rokowań z wybranymi oferentami albo ogłosić przetarg ofertowy. Jaka cena będzie wówczas wchodzić w grę? Ziemowit Borowczak nie chce się dzisiaj na ten temat wypowiadać, bo ma nadzieję, że hala znajdzie nabywcę już w czerwcu.

Po zakończeniu remontu placu Św. Michała hala będzie funkcjonowała  w nowym, bardzo ładnym otoczeniu. To będzie jeszcze kura znosząca złote jajka. Dziwię się, że miasto zamierza  ją jednak sprzedać – dodaje Jacek Skorus.

Mam nadzieję, że miasto pójdzie po rozum do głowy i nie sprzeda hali za takie pieniądze w tak atrakcyjnym miejscu, w sytuacji gdy zielony rynek na peryferiach kosztował 4 mln zł – podkreśla Dariusz Carkowski i zaznacza. – I to tyle zapłacono za budki na polu.

Na ”zielonym rynku” panuje większy spokój i stoicyzm, bo kupcy handlujący warzywami i owocami niejedno już w swoim życiu przeszli. – Handlowaliśmy kiedyś w naprawdę trudnych warunkach – podkreślają małżonkowie prowadzący na „zieleniaku” stoisko.  – Dlatego dzisiaj staramy się do wszystkich zmian podchodzić z optymizmem. Mamy nadzieję, że hala zyska dobrego gospodarza.

10-05-2013

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)