REKLAMA
REKLAMA

DE PRESS: Aż Polska będzie wolna (VIDEO)

Z Andrzejem Dziubkiem, wokalistą zespołu De Press, rozmawia Agnieszka Żurek

1 marca będziemy po raz pierwszy obchodzić w Polsce Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, poświęcony bohaterom podziemia antykomunistycznego. Zespół De Press ma wielkie zasługi w przywracaniu Polakom pamięci historycznej – dwa lata temu została wydana płyta „Myśmy rebelianci” zawierająca piosenki śpiewane właśnie w oddziałach leśnej partyzantki. Jak powstał pomysł jej nagrania?

– Patriotyzm to jest coś, co się po prostu czuje. Z propozycją napisania muzyki do tych tekstów wyszło Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyjąłem ją z radością.

Który z tych tekstów jest Panu szczególnie bliski?– „Szesnastka”: „W piękny ciepły dzień majowy niebo było całkiem jasne, gdy pod Grodnem koło Kulbak otoczyli naszych Krasne” – to jest tekst bezpośrednio z poligonu, a właściwie z lasu, gdzie przebywali partyzanci. Piosenka jest prosta, zwyczajna, mimo że sytuacja chłopców była dramatyczna. W tekście piosenki przejawia się nawet pewien luz – podobnie jak w mojej muzyce. Inne teksty z tej płyty są bardziej dramatyczne.

Kto Pana nauczył patriotyzmu? Wyniósł Pan go z domu czy przyszedł on dopiero z czasem?
– Nie wiem. To chyba jest u mnie zakodowane. Miałem dziadków austriacko-węgierskich, chociaż mówiących po polsku. Byli oni właściwie emigrantami, koczownikami. Mój ojciec pochodzi z Orawy. Walczył w Armii Krajowej. Polska zawsze była dla niego ważna.

I dlatego zadedykował Pan ojcu płytę „Myśmy rebelianci”?
– Tak. Ojciec już nie żyje, ale na pewno ucieszyłby się z tej płyty. Opowiadał mi, kiedy byłem małym chłopcem, np. o Józefie Kurasiu, pseudonim „Ogień”, który walczył tu, na Podhalu. Żołnierze podziemia antykomunistycznego to byli jego bohaterowie. Jako sześciolatek nie wiedziałem jeszcze, co to jest komunizm, ale za to miałem już świadomość, że dla mojego ojca Kuraś jest bohaterem.

Słowa „Piosenki o ludziach bez domu” nieznanego autora mówią: „A jeśli mnie kula uderzy i dla mnie skończy się wojna, to duch mój, koledzy, za wami pobieżny tak długo, aż Polska będzie wolna”. Czy sądzi Pan, że dla żołnierzy podziemia antykomunistycznego skończyła się już wojna, a wolna Polska oddała im należny hołd?
– Jest dla mnie zagadką, dlaczego Żołnierze Wyklęci po tylu latach nie otrzymali jeszcze tego, co im się należy. Uważam, że wciąż nie są należycie docenieni. Może jest tak dlatego, że była ich zaledwie garstka? W Powstaniu Warszawskim walczyło więcej żołnierzy, Powstanie jest bardziej znane. O antykomunistycznym podziemiu wciąż za mało wiemy. Szkoda, że tak jest.

Jak odbiera Pan piosenki śpiewane niegdyś przez Żołnierzy Wyklętych?
– W tekstach tych piosenek jest pewna prostota, nawet ludowość. Oni szli walczyć i nie rozmyślali nad tym zbyt intensywnie. Podobnie jak z Kościuszką – z nim także szedł prosty lud. Muzyka, którą komponuję, pasuje do tych tekstów. Podobnie jak one – jest prosta.

Piękno zawiera się właśnie w prostocie?
– Prostota jest trudna. Doświadczam tego także wtedy, kiedy maluję obrazy. Obraz także musi być prosty, wtedy jest dobry. W życiu jest zresztą podobnie – ważna jest prostota serca. Samym mózgiem nie można wygrać wojny. Można nim za to wymyślić, jak innych posłać na wojnę. Walczyć i ginąć idą prości ludzie. Ci zaś, którzy ich na tę walkę posłali, żyją sobie spokojnie nadal.

Oprócz muzyki do tekstów Żołnierzy Wyklętych napisał Pan także muzykę do wierszy Cypriana Kamila Norwida. O nich z kolei nie można powiedzieć, że są proste. W zeszłym roku zespół De Press wydał płytę „Gromy i pyłki”. Jak doszło do jej powstania?
– Norwid trafił do mojego serca bardzo wcześnie. Ile mogłem mieć wtedy lat? Można to łatwo policzyć. Teraz mam chyba 56, wtedy mogłem mieć pewnie 13 czy 14 lat. Kiedy usłyszałem „Bema pamięci żałobny rapsod” z muzyką Czesława Niemena, zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Uderzyło mnie, że tekstem można posłużyć się w taki sposób. Tekst poruszył mnie także dzięki muzyce. W szkole opracowywaliśmy wtedy tylko dwa teksty Norwida – „Moją piosnkę” i właśnie „Bema pamięci żałobny rapsod”. Kiedy mieszkałem za granicą, w Norwegii, dyrektor mojej szkoły wysłał mi tom wierszy Norwida. Norwid, który sam był emigrantem, towarzyszył mi na obczyźnie.

Wyjechał Pan do Norwegii ze względów politycznych?
– Chyba tak. Miałem wtedy 17 lat i chciałem mieć dostęp do wolności. A to właściwie znaczy to samo, co mieć dosyć PRL, totalitaryzmu, narzucania czegoś ludziom.

Doświadczył Pan tej wolności za granicą?
– Na początku tak. Cieszyłem się wtedy z tego, że mogę np. coś sobie kupić. Później jednak zacząłem dojrzewać i patrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Zacząłem wtedy widzieć także słabości systemu kapitalistycznego.

Co Pana skłoniło do powrotu do Polski?
– Cały czas tęskniłem za Polską, było to bardzo trudne do zniesienia. Najważniejsze jednak, że pozostałem sobą. Ocaliłem swoją tożsamość, nie sprzedałem się.

Zachował Pan obywatelstwo norweskie?
– Tak, mam podwójne obywatelstwo. Jeżdżę czasem do Norwegii. Nagrałem tam sporo płyt. Skomponowałem muzykę do wierszy nieco zapomnianego norweskiego poety Tora Jonssona. Tematyką jego poezji było życie, śmierć, było tam też wiele nawiązań do dzikiej przyrody – takiej, jaka jest w Norwegii. Planujemy przetłumaczenie jego tekstów na język polski. Nasza gmina, Jabłonka, nawiązała kontakt z gminą Lom, skąd pochodził Tor Jonsson. Chcielibyśmy wydać płytę wraz z tomem jego wierszy.

Po powrocie poczuł Pan, że w Polsce jest już inaczej, czy miał Pan wrażenie, że nadal nie ma wolności?
– Na początku było mi dziwnie. Nie czułem się bezpiecznie. W Polsce istniały – i nadal jeszcze istnieją – pozostałości komunizmu. Uważam, że jest nieźle, mamy wolność słowa, możemy się wypowiedzieć – to jest bardzo ważne. Nie podoba mi się natomiast to, że mamy za dużą słabość do tendencji zachodnich. Nie są one godne naśladowania. Zachód jest nafaszerowany pychą, poczuciem, że wszystko mu wolno. Wolę naszą stronę, polską.

W polskiej tradycji mamy wiele niesamowitych pieśni. Wśród nich są suplikacje „Święty Boże, święty mocny”, które śpiewa Pan jako podkład muzyczny do filmu „Mgła” Joanny Lichockiej i Marii Dłużewskiej. Jak powstała ta przejmująca wersja suplikacji?
– Otrzymałem informację, że powstaje film „Mgła” poświęcony katastrofie smoleńskiej i że przydałoby się tam zaśpiewać… suplikacje. Dostałem kopię filmu, obejrzałem go. Sceny, które zobaczyłem, bezpośrednie relacje ludzi z miejsca katastrofy samolotu, były bardzo poruszające. Musiałem podjąć decyzję, czy wziąć udział w tym przedsięwzięciu, czy też nie. Ostatecznie zdecydowałem się. Zaśpiewałem suplikacje tak, jak czułem. Zaciekawiły mnie od strony czysto muzycznej, rytmicznej, zresztą taki rodzaj muzyki interesował mnie już od dawna. Paradoks tkwi w tym, że aranżacja Michała Skarżyńskiego tej znanej polskiej pieśni kościelnej przypomina raczej heavy metal, ale to w niczym nie zmienia wymowy tego utworu.

Nie przeszkadza Panu użycie tego rodzaju muzyki do tekstu pieśni kościelnej?
– Czasem kategoryzujemy pewne rodzaje muzyki jako „lepsze” lub „gorsze”. Muzyka może różnie działać, każdy sam musi odkryć, czy dany rodzaj muzyki prowadzi go do czegoś dobrego, czy złego. Dusza muzyki zawiera się w tym, jaki ma być jej przekaz. W tym przypadku jest on dobry.

Czy pojawiła się u Pana myśl, że jeśli się Pan zaangażuje w powstanie tego filmu, będzie to oznaczało opowiedzenie się po konkretnej stronie? Obawiał się Pan konsekwencji tej decyzji?
– Wiem, o czym Pani myśli. Tak, oczywiście, myślałem o tym. Podjąłem jednak decyzję, że zaangażuję się w to, bo jest to ważne. Nie boję się.

Spotkały Pana jakieś nieprzyjemności z powodu zaangażowania się w ten projekt?
– Nie. Artysta musi być wolny. Ma to oczywiście swoje konsekwencje. Kiedy jest naprawdę wolny, trudniej mu zaistnieć w mediach. Nie wszystkie gazety piszą o tym, czym się zajmujemy. Między światem mediów i artystami występuje często rodzaj kumoterstwa. Przeraża mnie to. Media powinny być od tego wolne. Kiedy np. obserwuję to, co się dzieje w naszej telewizji, szybko mogę się zorientować, kto kogo popiera. To jest okropne. Nie ma w tym szczerości, wszystko opiera się na układach, choćby rodzinnych, kiedy ojciec np. załatwia pracę synowi.

A syn zamiast się zbuntować, chce się jak najszybciej „ustawić”?
– Młodzi ludzie niestety są bardzo przesiąknięci tzw. zachodnim stylem życia. Młodzi artyści nie komponują tak, jak im serce dyktuje, ale naśladują gotowe produkty z Zachodu. Przeraża mnie to, że zamiast sięgnąć po to, co jest naprawdę nasze, popełniamy w kółko plagiaty, kopiując Zachód. Dotyczy to na przykład akustyki, sposobu nagłaśniania, nawet w tej dziedzinie widać brak oryginalności. Tymczasem mamy swoją sztukę i własne możliwości. Może jesteśmy dobrzy w teatrze czy w filmie, ale muzycznie jesteśmy fatalni.

A może jest tak, że ci prawdziwi artyści są po prostu mniej rozreklamowani?
– Tak, rzeczywiście tak jest. Fajne zespoły muzyczne istnieją, ale trudniej im przebić się do mediów. W Norwegii np. media umożliwiają młodym muzykom zaprezentowanie się. Istnieją nawet programy rządowe ułatwiające młodym zespołom, tzw. niekomercyjnym, uzyskanie stypendium. Dotacje finansowe są ważne, szczególnie wtedy, kiedy zespół rozpoczyna swoją działalność. Pomagają one w zakupie sprzętu, zorganizowaniu sesji nagraniowej, a przede wszystkim dają swobodę w realizacji własnej artystycznej wizji.

Pana zespół jednak pozostał sobą, a mimo to udało mu się osiągnąć popularność. Dużo Pan koncertuje?
– Tak, jestem bardzo zadowolony. Mogę żyć z grania.

A jak widzi Pan Polskę po katastrofie smoleńskiej?
– Bardzo trudne jest dla mnie, że musimy przeżywać coś takiego. Że my, Polacy, nie możemy być razem. Kto właściwie jest temu winien? Kto za to ponosi odpowiedzialność?

Rząd?
– No tak. Nie zostało powiedziane to, co powiedziane być powinno. Jesteśmy nadal traktowani przez Rosjan jak rzecz. Bawią się nami, Polską. Kiedy myślę o Polsce, widzę ją jako pokaleczone zwierzę. I to mnie boli. Prawda musi wyjść na jaw i kiedyś to się stanie. Uważam, że w sprawie Smoleńska istnieje coś, co nie zostało powiedziane tak, jak trzeba.

Obyśmy na powiedzenie tego, co trzeba, nie musieli czekać tak długo, jak w przypadku poprzedniego Katynia.
– Właśnie.

Czy wśród artystów widzi Pan podobny podział, jak ten, który dotyczy innych grup naszego społeczeństwa? Czy istnieje grupa artystów, którzy nie chcą rozmawiać np. o katastrofie smoleńskiej, wolą się trzymać z daleka od ważnych spraw, żeby było im łatwiej?
– Trafiła Pani. Właśnie tak jest. Jeśli mówimy o patriotyzmie w muzyce, część artystów omija ten temat z daleka – tak jakby uważali, że patriotyzm to nacjonalizm. A przecież nie jest to żaden nacjonalizm, tylko normalna sprawa, która wszystkich nas dotyczy. Wszystkie narody mają tożsamość. Dlaczego my mamy jej nie mieć? Boimy się tego? Ja tego nie rozumiem, przecież jest to bardzo ważne. Tyle przeżyliśmy, a boimy się naszej historii?

Jednak na koncerty De Press przychodzą młodzi ludzie, a piosenki z albumu „Żołnierze Wyklęci” są w pewnych środowiskach bardzo popularne.
– Dopóki będę żył, będę przekazywał ludziom wartości patriotyczne. Nadzieja jest w nich, w nas… Nie lubię jednak, kiedy sztuka się narzuca. Ważniejsze jest zrozumienie tego, co istnieje głębiej, co stało się jej podłożem, tego, co jest dla nas wartością. Istnieje grupka ludzi, którzy to rozumieją.

Czy nie ma Pan wrażenia, że nie doceniamy własnej historii, własnej poezji? Wciąż nie wszyscy Polacy znają Norwida i wiedzą, kim byli Żołnierze Wyklęci.
– Łatwiej jest zajmować się tym, co jest ładne na pierwszy rzut oka, nawet jeśli okazuje się potem, że to tylko powierzchnia. Kiedy sięgamy po coś, co znajduje się głębiej, trochę się tego boimy. To więcej kosztuje, wymaga czegoś od nas. Czasem musimy się przełamać. My, Polacy, wtedy kiedy zagrożona jest nasza wolność, potrafimy rzucić się w ogień. Prawda?

Tak.
– No i dlatego trzeba te wartości przekazywać.

Pan jednak z jakiegoś powodu zdecydował się sięgnąć po trudniejsze tematy.
– Nie lubię łatwizny. Zawsze szukam czegoś, co inspiruje mnie do przemyśleń. Szukam dzieł, w których pod tekstem czy płótnem zawarte jest coś głębszego. Czasem do sięgania po trudniejsze tematy skłaniała mnie sama sytuacja, w jakiej się znajdowałem. Kiedy byłem na emigracji, warunki nie zawsze były łatwe. Sięgałem wtedy po Norwida, bo on mnie rozumiał, a ja rozumiałem jego. Jak już wspominałem, dostałem tom jego wierszy w prezencie na Wigilię od nauczyciela z Jabłonki. Kolejny raz sięgnąłem po nie, kiedy nastał stan wojenny. Znalazłem kilka tekstów, które były wtedy aktualne i opisywały to, co stało się w Polsce.

Płyta „Gromy i pyłki” wyszła jednak dopiero w zeszłym roku.
– Muzykę do wierszy Norwida pisałem już wcześniej i nawet od czasu do czasu w Norwegii wydawałem te pieśni, ale dopiero w Polsce zbiór ten ukazał się w całości. Dużą pomoc otrzymaliśmy od badaczy twórczości Norwida z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Dzięki nim mogłem także zapoznać się w pełniejszy sposób z jego malarstwem. Wiedziałem już wcześniej, że Norwid rysował, ale nie sądziłem, że tak pięknie. Dynamika w jego kresce jest niesamowita. Widać także, że ma świetny warsztat, doskonałą znajomość anatomii.

Czym dla Pana jest wiara?
– Wiara to dla mnie fudament. Wyniosłem ją już z dzieciństwa. Od małego mama prowadziła mnie za rękę do kościoła. Później poznałem wiarę głębiej dzięki przeżyciom osobistym. Duch, niematerialny pierwiastek człowieka, jest dla mnie bardzo ważny. Chrystus jest mostem między nami a Bogiem.

Modli się Pan?
– Tak. Różaniec jest podstawą mojego dnia. Światem rządzi książę tego świata – trzeba zatem zachować łączność z Bogiem. Nie należy też uciekać przed cierpieniem, kiedy ono przychodzi. Ono może być dobre. Czyjeś cierpienie może dać nam okazję do niesienia pomocy, ulgi. Najlepiej może nas tego nauczyć Chrystus, który pokazał nam, jak przyjmować cierpienie. On wziął na siebie nasze słabości. Wiary jednak nie można nikomu narzucić, coś takiego nigdy się nie uda. Człowiek musi być wolny.

Wiara pomaga Panu też w tworzeniu?
– Bez ducha niczego nie mógłbym stworzyć. Natchnienie przychodzi z góry.

Pan też maluje?
– Nie tak detalicznie jak Norwid. Bardziej jak Nikifor.

A gdzie można zobaczyć Pana prace?
– Właściwie chyba powinienem sobie zrobić katalog, prawda? Może umieszczę moje prace w internecie. Tydzień temu odbył się wernisaż mojej wystawy w Muzeum Etnograficznym pod Babią Górą.

Jest Pan wszechstronnym artystą. Nad czym Pan teraz pracuje w sferze muzycznej?
– Niedługo ukaże się płyta poświęcona Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II, przygotowana z okazji beatyfikacji. Nagraliśmy ją już rok temu. Śpiewamy na niej gwarą, góralszczyzną, do wierszy poetów spod Tatr. Jedna piosenka jest moja, rockandrollowa: „Gramy dziś dla Jana Pawła II”. Już rok temu byliśmy gotowi do beatyfikacji Papieża. Od dawna zresztą chciałem zadedykować płytę człowiekowi, który był wielki. Dochód ze sprzedaży tej płyty chciałbym przekazać na cele charytatywne, na Fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia, aby pomóc w fundowaniu stypendiów dla zdolnej, ale biednej młodzieży.

Kiedy płyta się ukaże?
– Na pewno przed 1 maja.

Planuje Pan wyjazd do Rzymu na beatyfikację?
– Nie wiem. Może… Ale myślę, że tu, w Polsce, też to pięknie przeżyjemy. Oprócz wydania płyty poświęconej Ojcu Świętemu pracujemy też nad płytą z muzyką folkową – połowę mamy już nagraną.

Dużo Pan pracuje.
– Jestem aktywny. Czasem muszę też odpocząć, złapać dystans. Nie jest dobrze za dużo pracować.

Jak Pan odpoczywa?
– Idę z psem nad jezioro. Albo na bacówkę. Mieszkam pod Tatrami, pejzaże są tu niesamowite.

Dziękuję za rozmowę.
Informacje o planach koncertowych zespołu i wydanych płytach znajdują się na stronie: www.de-press.pl.

26-02-2011

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)