KUPCY Z ZAGÓRZA: musimy przetrwać. Remont drogi Zagórz-Komańcza odbija się na ich kieszeniach
ZAGÓRZ / PODKARPACIE. – Jest kicha, straszna kicha – tak właściciel sklepu z farbami w Zagórzu ocenia handel przy remontowanej drodze wojewódzkiej. Zagórz-Komancza. Od kiedy rozpoczęły się prace klientów drastycznie ubyło, a ZUS, czynsz i podatek zapłacić trzeba.
Dorota Mękarska
W zeszłym roku, gdy rozpoczął się remont drogi Zagórz-Komancza kupcy wiedzieli, że zaczyna się dla nich trudny czas, ale nie spodziewali się, że sprawy przyjmą taki obrót. Spodziewali się, że prace potrwają rok. W najczarniejszych wizjach nie przypuszczali, że Zagórz zostanie rozkopany niemal na całej długości, a remont drogi wydłuży się. W dodatku nie wiadomo, o ile miesięcy.
Kto może omija Zagórz
Narzekania słychać zarówno po prawej, jak i lewej stronie ulicy Piłsudskiego.
– Po prawej stronie nie ma gdzie się zaparkować. Dlatego liczba klientów spadła nam o połowę – mówi farmaceutka z zagórskiej apteki.
– Nawet przedstawiciele handlowi nie chcą do nas przyjeżdżać, bo narzekają, że nie ma się gdzie zatrzymać. Omijają też przychodnię zdrowia.
– Wczoraj dostałam towar z Rzeszowa – mówi Łucja Gajda, właścicielka sklepu wielobranżowego.
– Musiałam zadzwonić wcześniej i poinformować kierowcę, żeby zajechał z boku. Dzisiaj też mam dostać towar i głowię się, jak ten kierowca tu wjedzie tak dużym autem. Ani dostawcy nie chcą tu przyjeżdżać ani klienci. Sama dojeżdżam z Leska. Wysiadam koło mostu i do sklepu idę piechotą, bo wjechać na te światła to jest koszmar.
– Busy przestały tu zajeżdżać. Zatrzymują się teraz na Nowym Zagórzu – informuje jedna z ekspedientem w kolejnym sklepie wielobranżowym.
Najgorzej jest w soboty
– Co tu się wtedy dzieje! Już z samego rana nie ma gdzie auta postawić. Na terenie kolejowym nie wolno, a przy drodze nie da się samochodu zaparkować. Istny cyrk – denerwuje się właścicielka kwiaciarni
Trzeba jakoś przetrwać w tym bagnie
– U nas obroty spadły mniej więcej o 1/3 – mówią ekspedientki w sklepie odzieżowym, w którym funkcjonuje też punkt przyjmowania opłat.
– Wcześniej mieliśmy dużo klientów ze wsi. Teraz wszyscy omijają Zagórz i jadą do Sanoka, albo do Leska.
Do zakładu fryzjerskim należącego do pani Czesławy gros klientek przyjeżdżało z Komańczy, Szczawnego, Łupkowa. Teraz omijają Zagórz szerokim łukiem.
– Wcześniej u nas był taki ruch, że nie było czasu usiąść. Teraz mam o połowę mniej klientów – ocenia pani Czesława.
– ZUS jednak nie obchodzi, że drogę remontują. Trochę nadrabiam w soboty, jak są śluby i wesela, bo na takie uroczystości to już się trzeba uczesać.
– Żyję od „zusu” do zusu”. Obroty spadły u mnie o około 30-40 procent. Mąż jednak pracuje i mam nadzieję, że jakoś damy sobie radę – właścicielka kiosku mimo wszystko z optymizmem patrzy w przyszłość.
– Nie wiem, jak dam radę. Czarno to widzę. Oceniam, że obroty spadły u mnie o około 2/3. Wysyłam męża za granice, żeby dorobił, bo do interesu trzeba będzie dołożyć. Żeby to można było dziś zamknąć – to bym to zrobiła, ale co zrobić z tym towarem? – pani Łucja pokazuje pełne półki.
– Trzeba jakoś przeczekać w tym bagnie. Na szczęście hurtownicy rozumieją naszą sytuację.
– Dlaczego w ten naszej Polsce wszystko idzie tak opornie? – zastanawia się ekspedientka w sklepie ogrodniczy, który uruchomiono w najgorszym chyba momencie, jesienią zeszłego roku.
– Pod naszym sklepem na szczęście jest parking, mimo to ruch nie wygląda za ciekawie, ale po drugiej stronie to jest dopiero katastrofa.
Spadek obrotów to nie tylko zmartwienie właścicieli sklepów i zakładów usługowych, ale również pracujących w nich ludzi.
– Obroty spały o połowę – mówią ekspedientki w sklepie wielobranżowym.
– Od szefa zależy, co będzie dalej, ale boimy się o swoje posady. Nasz sklep jest jednak mały, a co dopiero ma robić taka „Biedronka”? Z tego co widać i słychać, jest tam niewesoło. Klienci przenieśli się do Sanoka i Leska.
– Lipiec i sierpień to żniwa dla mojej branży, a w lipcu zanotowałem spadek obrotów o 30-40 %. Lepiej już w tym roku nie będzie, bo w sierpniu klienci wydają pieniądze na przybory szkolne, a nie na remonty – podkreśla właściciel sklepu z farbami.
– Trzeba to przetrwać i tyle, bo co mamy robić? Mamy wyjść z tomahawkami, czy transparentami? – pyta retorycznie właścicielka zakładu fryzjerskiego.
Kiedy będzie koniec?
– Najgorsze jest to, że końca nie widać – utyskują ekspedientki ze sklepu odzieżowego.
– Jak również zapału pracowników.
– Mnie to przeraża, bo roboty nie postępują ani o metr – przyznaje pani Łucja.
– Z jednej strony droga jest rozkopana, a z drugiej rozwalony chodnik. Niechby choć w całości zrobili jedną stronę.
– Koszmar to będzie, jak przejdą na drugą stronę – uważa właściciel sklepu z farbami.
– Teraz auta uciekają na ten chodnik, a gdzie uciekną, jak tu rozpoczną roboty?
Rzeczywiście roboty przez klika tygodni stały w miejscu, ze względu na ujawnienie „dzikich” przyłączy. Jednakże wczoraj, 3 lipca, na zagórskim odcinku ruch był, jak w piekarni. Widok robotników, koparek, ciężarówek, świadczy o tym, że problem prawdopodobnie został rozwiązany.
Jednakże ani inwestor, ani wykonawca z oficjalnym podaniem terminu zakończenia robót nie spieszą się. Podczas ostatniej konferencji poświęconej remontowi drogi wojewódzkiej i linii kolejowej i konieczności uruchomienia kolejowych przewozów pasażerskich, zorganizowanej przez Urząd Marszałkowski, jak ognia unikano odpowiedzi na podstawowe pytanie.
Budimex powinien nam dołożyć kogoś do sprzątania!
– A jaki kurz idzie od tej drogi. Cały towar jest zakurzony – załamują ręce ekspedientki ze sklepu odzieżowego.
– Daj mi pani spokój, ja już słowa powiedzieć nie mogę z tego kurzu – narzeka sprzedawczyni w warzywniaku.
– Jak nie ma deszczu to jeszcze idzie wytrzymać. Najgorzej jest jak pada – dodaje pani Łucja.
– Cały czas tylko biegam ze ścierką, bo błoto wlewa się do środka.
– Budimex powinien nam dołożyć kogoś do sprzątania – żartuje właścicielka zakładu fryzjerskiego.
– Jedyna korzyść z tego, że nie trzeba myć okiem, bo to nie ma sensu. Chwała im za to!
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz