REKLAMA
REKLAMA

FELIETON. Trzeba było jeść małą łyżeczką

Kończy się tydzień i już wszystko jasne w sprawie rozszerzenia Sanoka. Projekt burmistrza Tomasza Matuszewskiego drugi raz poniósł porażkę. Kto wie, czy dwa lata przed wyborami parlamentarnymi władza w Warszawie będzie chciała trzeci raz odgrzewać tego kotleta. Słychać głosy, że przegrana może zastopować projekt poszerzenia miasta na wiele lat. Ja wolę nie forować wyroków, bo niektórzy już na tym się przejechali, ale żałosna końcówka idei rozszerzenia na pewno nie przysporzyła jej zwolenników. Nawet radni, którzy poparli projekt, byli zdegustowani.

Nie dziwię się irytacji radnych Rady Miasta Sanoka, bo deklaracja, którą im na sam koniec przedstawiono była kuriozalna, zważywszy na wcześniejsze buńczuczne pokrzykiwania, że sprawa jest już praktycznie załatwiona. Tuż przed decyzją Rady Ministrów okazało się, że Sanok rezygnuje z dwóch sołectw, czyli Bykowiec i Zabłociec, a zabiega wyłącznie o przyłączenie kawałka Trepczy. Dziewięciu radnych podeszło do tej deklaracji jak do jeża, czując, że coś tu nie gra, bo wcześniej podjęli jasno brzmiącą uchwałę, która nie pozostawiała wątpliwości, jakie rada ma intencje. Dlaczego zatem doszło do kapitulacji, bo tak należy tę deklaracje odczytywać?

Zwrot akcji mógł wynikać z tego, że sprawy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji nie szły po myśli władz naszego miasta. Prawdopodobnie Sanok mógł dostać kawałek Trepczy na otarcie łez, ale cała procedura miała odbyć się przy zgodzie samorządów. W tej sytuacji, to nie władze gminy wiejskiej Sanok złożyły miastu „propozycję nie do odrzucenia”, ale minister MSWiA. Władze miasta, by zachować twarz i uszczknąć choć kawałek Trepczy musiały przedstawić radnym deklarację. Ci jednak stanęli na stanowisku, że „wszystko albo nic”. Słusznie czy nie – czas pokaże.

Choć już powiedziano i napisano wiele na temat stylu w jakim władze Sanoka chciały doprowadzić do poszerzenia miasta, trzeba powtórzyć jeszcze raz: sztandarowy projekt Tomasza Matuszewskiego został bardzo źle przygotowany. Dużym błędem było ogłoszenie projektu zakładającego przyłączenie 10 sołectw. Nie od dziś wiadomo, że lepiej jeść małą łyżeczką.

Jeśli nawet za tą strategią stała myśl, że warto wystartować z większą liczbą sołectw, by finalne zostać z kilkoma miejscowościami, to okazała się ona zupełnie chybiona. Z góry skazana była na klęskę, bo z miejsca budziła opór. Kolejne modyfikacje projektu poszerzenia miasta pokazały za to brak wizji naszych decydentów. Władze miasta szarpały się, pokazując kolejne mapki, aż wreszcie przestało być wiadomo, o co im naprawdę chodzi. Dlatego pojawiły się podejrzenia, że chodzi wyłącznie o pieniądze, by ratować budżet miasta.

Niestety, ale ostatnie ruchy burmistrza mogą świadczyć, że właśnie kiepska sytuacja finansowa miasta była głównym motorem działania. Jeszcze przed miesiącem, gdy była szansa na powiększenie dochodów z danin z przyłączonych sołectw, projekt uchwały w sprawie podwyższenia podatku od nieruchomości w mieście zakładał ich wzrost o 5%. Gdy nastąpiła klapa, podniesiono podwyżkę do 10%. Widać więc wyraźnie, że to nowi mieszkańcy Sanoka mieli łatać dziurę budżetową.

To działanie jest tak czytelne, że w jego następstwie Sanokowi ciężko będzie zyskać sprzymierzeńców wśród mieszkańców sołectw. Ludzie nie chcieli iść pod skrzydła gminy, której na „dzień dobry” na wydatki bieżące brakuje 7,4 mln zł, przy założeniu, że pozostałe są realnie oszacowane.

Sanok musi doprowadzić swoje finanse do porządku, by móc z powodzeniem przystąpić do procedury rozszerzenia. Słowem „rozwój” rzeczywistości się nie zaklnie. Zresztą narracja dotyczącą tego mitycznego „rozwoju” też była niespójna i nielogiczna. Ograniczenie sołectwa Trepcza tylko do terenów, które są przeznaczone pod instalacje SPGK, co wiąże się z podatkiem, wskazuje, że władze Sanoka wcale tego sztandaru rozwoju bez natychmiastowej gratyfikacji finansowej nie chcą nieść.

Niewiele też zrobiły, by przekonać do siebie mieszkańców sołectw. Może uznały, że władza w Warszawie sprawę za nich załatwi i ludzie nie będą mieć nic do gadania. Zamiast dobrze przeprowadzonej akcji promującej projekt, mieliśmy drętwe spotkania z burmistrzem, z których niewiele wynikało. To się nie mogło udać, bo atmosfera w sołectwach była już za bardzo podgrzana.

Można teraz zwalać winę na gminę wiejską, że to ona podżegała do protestów, ale gdyby mieszkańcy sołectw dostrzegli w przyłączeniu profity, to łaskawszym okiem patrzyliby na Sanok. Duża część z protestujących kierowała się patriotyzmem lokalnym, a to w mieście całkowicie zlekceważono. Mieszkańcy sołectw potrafili się tak mocno zmobilizować, bo uważali i uważają, że to jest ich „mała Ojczyzna”. Trzeba jednak dokładnie poznać wszystkie przyczyny, dlaczego powiedzieli „nie”, gdyż następne próby rozszerzenia Sanoka mogą również wywołać protesty.

W pierwszym rzędzie kolejne zabiegi o poszerzenie Sanoka należy zacząć od porozumienia z gminą. Tak jak chciał to przeprowadzić minister Mariusz Kamiński. Władze miasta wolały jednak wziąć gminę z zaskoczenia. Taki model sprawowania władzy nie sprawdził się, co wyszło już przy moście. Dziwne, że z błędów nie są wyciągane wnioski.

Dorota Mękarska

zdjęcie poglądowe / protest z udziałem mieszkańców w Czerteżu

17-12-2021

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)