SANOK, KROSNO / PODKARPACIE. Rozpoczął się proces sądowy Marka D., ordynatora oddziału laryngologii sanockiego szpitala. Lekarz jest oskarżony o narażenie pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Grozi mu za to do pięciu lat pozbawienia wolności.
Proces jest pokłosiem wydarzeń z 9 maja 2014 roku. Wówczas na oddziale zmarł 73-letni pacjent. Zakrztusił się szpitalnym posiłkiem. W krytycznym momencie ordynator laryngologii, który w tym dniu pełnił dyżur, miał opuścić oddział.
Pacjentowi pomocy udzieliła pielęgniarka. Była wtedy jedyną osobą z personelu medycznego na laryngologii. Pomagali jej pracownicy – salowa i osoba rozwożąca posiłki.
Natychmiast do pomocy wezwano także zespół reanimacyjny, który próbował ratować pacjenta przez około godzinę. W końcu udało się przywrócić czynności życiowe. Niestety, 2,5 godziny później 73-latek zmarł na oddziale intensywnej terapii.
Kilka dni po tragedii do mediów, a także do burmistrza i starosty sanockiego, trafił anonimowy list, w którym autor podkreślał, że lekarz w godzinach pełnionego dyżuru, bez uzgodnienia i powiadomienia kogokolwiek, oddalił się z oddziału, aby pojeździć na rowerze. Tym samym na kilka godzin pozostawił pacjentów bez opieki. Ponadto, jak donosił anonim, miała to być nie pierwsza taka sytuacja.
Budynek starego szpitala w Sanoku, w którym funkcjonuje oddział laryngologii.
Prokuratura Rejonowa w Brzozowie postawiła ordynatorowi zarzut narażenia pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jej zdaniem nieobecność lekarza nie pozwoliła na podjęcie natychmiastowych działań ratujących życie. Biegli uznali, że gdyby lekarz od razu po zdarzeniu wykonał zabieg tracheotomii, mężczyzna mógłby przeżyć.
Marek D. cały czas utrzymuje, że w momencie zdarzenia był na terenie szpitala. Taką wersje przedstawił również podczas pierwszej rozprawy sądowej. Wyszedł z zamiarem zaczerpnięcia świeżego powietrza po długotrwałej pracy przy komputerze. Zapewniał, że idąc na podwórze, spotkał mężczyznę, który potrzebował porady. Lekarz zabrał go do pracowni USG, piętro niżej. Co ważne, niestety ordynator nie pamięta danych tamtego pacjenta. Nie ma także dokumentacji medycznej, która by to potwierdziła. W tym miejscu należy także uzupełnić, że urządzenie zostało już wycofane z użytkowania.
Oskarżony zauważył, że pojawił się na oddziale bezpośrednio po informacji, że z pacjentem dzieje się coś złego. Kiedy lekarz był już na miejscu, u pacjenta zatrzymało się krążenie, w wyniku długotrwałego bezdechu. Ordynator podkreślił także, że nie może brać odpowiedzialności za to, że zaalarmowano go dopiero 30 minut po całym zajściu.
Na pytanie sądu czemu to tak długo trwało odpowiedział, że salowa, która dzwoniła z telefonu komórkowego pielęgniarki, musiała pomylić numer. Dopiero kolejna próba okazała się skuteczna.
– Oskarżony nie przyznał się do do winy. Przesłuchano także trzech świadków – informuje sędzia Artur Lipiński, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Krośnie.
Marek D. swoje wyjaśnienia składał blisko trzy godziny. Sąd nie zdążył przesłuchać pozostałego personelu sanockiego szpitala. Uczyni to na kolejnej rozprawie, którą zaplanowano na luty przyszłego roku.
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz