REKLAMA
REKLAMA

Rzeczy drobne ale ważne

Ostatnio dużo słyszymy, jakie to nasze miasto ekologiczne i przyjazne środowisku. Podpisuje się w świetle kamer umowy, na dofinansowanie inwestycji służących poprawie jakości środowiska, o wartości kilkudziesięciu milionów złotych. No i bardzo dobrze – tylko pogratulować.


Wydawać by się więc mogło, że Sanok faktyczne jest miastem, które może służyć przykładem innym. Niestety, przeczy temu rzeczywistość. Sanok ma to szczęście, a może nieszczęście, że jest stosunkowo bogaty w wody płynące. Oczywiście, największym naszym skarbem jest San. Dużo by można napisać o dzisiejszym stanie jego wód i brzegów. Niestety, trzeba z przykrością przyznać, że w porównaniu z poprzednim okresem stan ten znacznie się pogorszył.

Cóż z tego, że mamy nowe oczyszczalnie ścieków, zgodne z normami unijnymi, jeśli nie widać tego w rzece, a najbardziej czułe wskaźniki poziomu czystości wód, jakimi są mieszkańcy rzeki czyli ryby i inne organizmy wodne, wskazują na coś odwrotnego. Co się stało z ogromnymi niegdyś stadami świnki? Gdzie się podziały głowacze, zamieszkujące kiedyś licznie San na odcinku przepływającym przez miasto? Gdzie są wielkie ławice jelców? Gdzie są potężne brzany, których żerowanie, oglądane z białogórskiej kładki, było nie lada atrakcją dla turystów i miejscowych. Gdzie się podziały minogi? Gdzie są raki i małże, kiedyś licznie zasiedlające San.

Gdzie są czyste, kamieniste plaże łagodnie schodzące do rzeki? Nie ma. Jest za to coraz bardziej zarastający wodną roślinnością San i oślizłe kamienie. A co się stało z brzegami? Cóż z tego, ze wycięto wszystkie  łozy i zostawiano tylko wysokie wierzby. Tak – powstały puste, z równo przystrzyżoną trawą brzegi, odpowiednie do spacerów i jazdy rowerami. Ale robiąc to, pozbawiono liczne ptaki miejsc gniazdowania, a wodę w rzece narażono na nadmierne nasłonecznienie i nagrzewanie. Brzegi, pozbawione naturalnego wzmocnienia, z każdą powodzią zmieniają coraz bardziej swoje ukształtowanie. Czy ktoś teraz słyszał na wiosnę pięknie śpiewające słowiki na naszych sanockich błoniach czy obok ogródków działkowych? Piszę o tym, bo przyroda zawsze była mi bliska, a ponadto jestem wędkarzem z przeszło 30 – letnim stażem i często bywam nad wodą.

Inną sprawą są potoki przepływające przez nasze miasto. Jeszcze w latach 60. i 70. pływały w nich ryby i żyły raki. I tylko możemy pomarzyć aby ten stan powrócił. Potoki te stały się wielkimi śmietnikami. Oczywiście jest to wina przede wszystkim tych, którzy śmiecą. Ale już obowiązkiem osób i instytucji, odpowiedzialnych za utrzymanie czystości tych potoków, jest usunięcie śmieci.

A tymczasem przez kilkanaście tygodni w potoku Płowieckim na wysokości skrzyżowania ul. Jagiellońskiej z ul. Konarskiego, leżały meble – wersalki czy kozetki. Kilka dni temu zostały usunięte – chwała za to tym, którzy to zrobili. Jednak poniżej mostu, obok hotelu „Jagielloński”, leży, również od kilkunastu tygodni, wersalka czy jej część. Dlaczego jej nie usunięto oto jest pytanie. Z pewności nie jest to wizytówka wystawiająca dobre świadectwo Sanokowi – ponoć miastu ekologicznemu. A przecież codziennie przechodzi tamtędy tysiące ludzi, w tym liczni turyści. Innym problemem jest brak dbałości o czystość Sanoka i nie dostrzeganie drobnych rzeczy, które również nie wystawiają nam dobrego świadectwa.

Także przy ul. Jagiellońskie, między hotelem „Pod trzema różami”, a kamienicą w której mieści się księgarnia „Quo Vadis”, przez chodnik przechodzi odpływ od rynny. Kilka tygodni temu odpadła nakrywająca go kratka. I co? I nic. Oderwane fragmenty kratki leżą obok, a sam kanał odpływowy stanowi poważne zagrożenie dla przechodniów – szczególnie dzieci. Jak wydarzy się nieszczęście to kto zapłaci odszkodowanie?

Inny przykład. Na sanockim Rynku, już dwa lub trzy lata temu uschły dwa drzewa. Uschły i tak stoją. Czy trudno jest posadzić w to miejsce nowe? Na niedalekim Placu św. Jana są dwa klomby, a raczej miejsca po klombach. Przez cały sezon nie znalazł się nikt, kto zasadziłby tam kwiaty lub zasiał trawę.

Są to tylko niektóre drobne sprawy, a załatwienie ich nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Być może trudność wynika z tego, że nie wiedzą o nich osoby odpowiedzialne? A może do zadań Straży Miejskiej powinno należeć spisywanie takich „niedociągnięć” i przekazywanie ich wykazu razem z cotygodniowymi raportami?

Bo cóż z tego, że będziemy pili wodę, bez przegotowani prosto z kranu, cóż z tego, że będzie organizowanych coraz więcej imprez „ekologicznych” za unijne pieniądze, jeśli w potokach będą leżeć stare meble, a na chodnikach będą na nas czyhać pułapki w postaci różnych niespodzianek.

Andrzej Romaniak

19-08-2010

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)