„Bombowy” dowcipniś na razie nieustalony. Czy uda się wykryć sprawcę?
SANOK / PODKARPACIE. Dwa tygodnie temu służby ratunkowe oraz porządkowe zostały postawione na nogi, po tym jak jedna z pracownic sanockiego marketu otrzymała sms-a o pozostawionej bombie w budynku, która ma wybuchnąć pomiędzy godziną 10 a 22.
Zaraz po otrzymaniu informacji kierownik sklepu zarządził ewakuację. Do działań przystąpili funkcjonariusze z zespołu minersko-pirotechnicznego. Ładunku na szczęścicie nie odnaleziono.
– Nigdy nie można lekceważyć takiej informacji, tym bardziej, że w pobliżu znajduje się stacja paliw. Bezpieczeństwo osób tam pracujących i klientów jest dla nas najważniejsze – mówiła na gorąco st. asp. Anna Oleniacz, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Sanoku.
Trudno jednak przejść na porządku dziennym wobec podobnych fałszywych alarmów. Po pierwsze, służby zaangażowane w akcję mogły być potrzebne przy innym, prawdziwym zagrożeniu. Po drugie, koszty takiej mobilizacji to kwoty od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych.
– Policjanci namierzają IP komputera, z którego został wysłany sms. Następnie musimy ustalić, kto jest autorem wysłanej wiadomości. Są to czynności rozciągnięte w czasie. Pamiętajmy, że na odpowiedź od właściwego operatora, często musimy czekać kilkanaście dni – informuje dziś st. asp. Anna Oleniacz.
Wydaje się oczywistym, że sprawca całego zamieszania powinien ponieść zasłużoną karę. O tym jednak zadecyduje już sąd. Jeżeli autor wiadomości zostanie już ustalony.
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Alarm bombowy w Sanoku. Niedaleko stacja paliw
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz