REKLAMA
REKLAMA

Sanoczanin sędziował igrzyska w Pekinie. Był jednym z dwóch starterów z całego świata! (ZDJĘCIA)

SANOK / PODKARPACIE. Nie tylko łyżwiarz Piotr Michalski stanowił sanocki akcent podczas zakończonych niedawno zimowych igrzysk olimpijskich rozegranych w Pekinie. W największej sportowej imprezie globu uczestniczył też Roman Pawłowski, sędzia starter w short-tracku. Otrzymał on nominację jako jeden z dwóch arbitrów z całego świata! – To było dla mnie wielkie wyróżnienie, ale też ogromna odpowiedzialność – mówi w rozmowie z naszym dziennikarzem Roman Pawłowski. Zapraszamy na wywiad.

Roman Pawłowski to wieloletni trener short-tracku i międzynarodowy sędzia tej dyscypliny, także działacz Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego i pracownik sanockiego MOSiRu.

W lutym uczestniczył w największej sportowej imprezie świata, czyli w igrzyskach olimpijskich, które odbyły się w Pekinie. Short-track sędziowało dwóch arbitrów starterów, wybranych spośród wszystkich sędziów obsługujących najważniejsze wydarzenia w tej dyscyplinie, w tym mistrzostwa świata i puchary świata.

Tomasz Sokołowski, Esanok.pl: Proszę powiedzieć co pan czuł, gdy dowiedział się pan o nominacji i o tym, że znalazł się pan w gronie dwóch sędziów starterów, którzy będą „strzelać” na igrzyskach?

Roman Pawłowski, międzynarodowy sędzia short-tracku, trener: Nie ukrywam, że bardzo się wzruszyłem. Z pewnością zapamiętam tę chwilę do końca życia. Nie było mi dane pojechać na igrzyska w roli zawodnika i trenera, ale udało się spełnić to marzenie jako sędzia. Traktuję to jako ogromne wyróżnienie, czułem się znakomicie.

Sędziował pan podczas mistrzostw świata oraz w ramach zawodów o puchar świata. Najbardziej prestiżowe konkurencje. Czy mimo wszystko, występ podczas igrzysk wzbudził dodatkowe emocje i tremę? Czy bardzo się pan stresował przed pierwszymi biegiem?

Tak się składa, że podczas igrzysk obowiązuje inny harmonogram startów niż ma to miejsce choćby podczas pucharów świata. Zwykle zawody rozpoczynają się od długich dystansów, a to daje starterom czas na „dostrojenie się”. W Pekinie swoją pracę zacząłem od ćwierćfinałów na 500 m. A więc można powiedzieć, że wrzucono nas na głęboką wodę. Emocje były ogromne. Wśród samych zawodników jak i wśród sędziów panowało wielkie napięcie. Jeśli chodzi o mnie, to od lat mam tak, że im poważniejsze zawody, tym bardziej się motywuję i koncentruję na pracy, co pozwala dosyć skutecznie spełniać swoje obowiązki.

Na czym polega praca startera podczas zawodów w short-tracku.

Przede wszystkim starter jest jedynym autonomicznym sędzią podczas zawodów w short-tracku. Cała procedura startowa spoczywa na barkach tego arbitra. Sędzia główny nie może anulować czy podważyć decyzji startera. Dopiero po zakończonej procedurze startowej, sędzia główny „przejmuje” przebieg rywalizacji. Mamy elektroniczny pistolet i mikrofony, przez które przekazujemy komendy. Zasady są takie, że starter czeka na decyzję sędziego głównego o możliwości wystartowania biegu. Gwizdkiem daję znać, że zawodnicy muszą skierować się na linię startu. Mają na to około 10 sekund. Ustawiam ich na odpowiednich pozycjach, wcześniej rozlosowanych. Następnie komenda „na start”, „gotów” i teraz muszę poczekać na moment, w którym ostatni z zawodników „zastygnie”, przestanie się ruszać czekając na wystrzał. Od tego momentu czekam od 0,5 do 0,8 sekundy i strzelam z pistoletu. 

Trudno wyobrazić sobie precyzyjne odmierzanie ułamków sekund…

Trenujemy to. Mamy różnorodne ćwiczenia, przede wszystkim do kamery, gdzie w zwolnionym tempie widzimy cały start. Obserwujemy kiedy ostatni z zawodników przestał się ruszać i kiedy widoczny jest błysk pistoletu. Każdy fałszywy ruch powoduje drugi strzał i przyznanie falstartu. W biegu falstart można popełnić tylko raz bez konsekwencji. Każdy kolejny, któregokolwiek z zawodników, skutkuje wykluczeniem z rywalizacji. Niestety, w Pekinie byłem zmuszony zdyskwalifikować zawodniczkę z Włoch.

Niekiedy podczas transmisji komentatorzy mają problem z ustaleniem zawodników, którzy popełnili falstart oglądając kilka powtórek w zwolnionym tempie. Starter musi to ocenić na żywo, w mgnieniu oka…

Nie jest to łatwe, ale po to właśnie nieustannie ćwiczymy całą procedurę startową. Błędy się zdarzają, ale niestety ich efektem jest brak nominacji dla sędziego na kolejne ważne zawody. Sędzia startowy jest trochę jak saper. Po prostu nie może się pomylić.

W trakcie igrzysk wiele mówiło się o rygorystycznym reżimie sanitarnym. Jakie są pana odczucia z tym związane?

Nie chcę oceniać kontekstu medycznego i tego czy było to potrzebne czy nie. Mogę jedynie potwierdzić, że zasady postępowania dotyczące sfery sanitarnej towarzyszyły nam od samego początku do samego końca. Aby przejechać z obiektu do obiektu po drugiej stronie ulicy, trzeba było wybrać jeden konkretny autobus, przejechać przez trzy strzeżone bramy w asyście kilkunastu policjantów. Codzienne testowanie i raporty. Na każdym kroku skanowanie twarzy i aplikacji. Powiem tak, w wielkich halach, gdzie odbywały się zawody, bez obaw można było zostawić gdzieś choćby portfel czy dokumenty. Gdyby zgłoszono kradzież, w systemach byłaby precyzyjna informacja o każdym uczestniku wydarzenia, gdzie konkretnie jest, kim jest i jak się z nim skontaktować, a nawet co i kiedy jadł.

W Pekinie spędziłem trzy tygodnie. Oprócz tego, że zobaczyłem jedne zawody z łyżwiarstwa figurowego i udało mi się obejrzeć występ Piotra Michalskiego podczas rywalizacji na 500 m, to nic więcej nie zobaczyłem, nie było po prostu takiej możliwości. Nie mówię tutaj o zwiedzaniu miasta, a tylko o obejrzeniu innych dyscyplin. Dość powiedzieć, że przez cały pobyt nie udało mi się kupić maskotki igrzysk. Chciałem ją mieć na pamiątkę. Słyszałem o 9-godzinnych kolejkach do sklepu z pamiątkami. Chciałem też kupić kubki dla współpracowników tutaj w Sanoku. Otrzymałem informację, że mogę kupić tylko jeden. Zapłaciłem, a kubek przyszedł dopiero po czterech dniach. Ciężko to wytłumaczyć…

Wspomniał pan o Piotrze Michalskim. Do medalu na 500 m wychowankowi SKŁ Górnik Sanok zabrakło mu o 0,03 sekundy, a do najniższego stopnia na podium w rywalizacji na 1000 m zabrakło zaledwie 0,08 sekundy. To różnice, które trudno sobie nawet wyobrazić, czy zmaterializować. Wiemy też, jaki dramat przeżywała narzeczona Piotra, a więc Natalia Maliszewska. Z jak dużymi emocjami muszą zmagać się sportowcy, którzy trenują całe swoje życie, aby jak najlepiej przygotować się do igrzysk? Miał pan okazję być bardzo blisko tych wydarzeń.

Uważam, że są to olbrzymie przeżycia i niewyobrażalne emocje. Tak małe różnice czasowe są jednak nieodłączną częścią czy to łyżwiarstwa szybkiego czy short-tracku. Pamiętamy przecież słynny złoty medal Zbigniewa Bródki z Soczi, kiedy na dystansie 1500 m wygrał z Holendrem Koenem Verweijem o 0,003 sekundy. Przeliczono to na dystans i wykazano, że Bródka wygrał z Verweijem o 4,3 cm! Jeśli chodzi o Piotra Michalskiego jestem zdania, że może odegrać kluczowe role podczas igrzysk za cztery lata. Choć trzeba też pamiętać, że jest spora grupa zawodników, choćby Holendrów, którym w Pekinie nie poszło dobrze. Przez cztery lata zrobią wszystko, aby odzyskać najwyższe laury w ich narodowych dyscyplinach. Nic nie jest pewne, ale wierzę, że Piotr Michalski pokaże siłę w igrzyskach we Włoszech (Mediolan, Cortina d’Ampezzo 2026 – przyp. red.).

20 nowoczesnych zadaszonych aren lodowych w Holandii, piękne obiekty w Chinach, tymczasem w Polsce jeden zadaszony tor w Tomaszowie Mazowieckim, wkrótce rozpocznie się budowa obiektu w Zakopanem. Wydaje się, że to zdecydowanie za mało, aby regularnie sięgać po najwyższe laury. Czy Sanok powinien mieć taki obiekt? Mówi się o tym w naszym mieście od wielu lat, ale jak na razie na rozmowach się kończy.

Oczywiście jest to za mała liczba obiektów. Wprawdzie niebawem powstanie tor w Zakopanem, ale pytanie co będzie z dostępnością. To są ogromne koszty. Bywały już przecież paradoksalne sytuacje, kiedy polscy zawodnicy wyjeżdżali na tor do niemieckiego Inzell, bo było to tańsze niż skorzystanie z toru w Tomaszowie. Co do Sanoka, to faktycznie co jakiś czas się o tym mówi. Moim zdaniem to jest trochę tak, że teraz, gdy dachu nie ma, to są pretensje, że nie ma. A gdyby zaczęło się budować, to podniosłoby się larum, że się buduje, bo to przecież ogromne koszty utrzymania. Generalnie Sanok zasługuje na zadaszony tor. Jest tu infrastruktura, która pomogłaby w budowie profesjonalnego ośrodka sportów zimowych.

foto (8): archiwum prywatne

Na koniec. Sędzią starterem został pan przypadkowo…

Tak (śmiech). W 2004 roku podczas zawodów w Czechach, sędzia uległ wypadkowi i nie dojechał do hali. Trener polskiej kadry powiedział, że tutaj jest gość i może „postrzelać”. Nie byłem do tego przygotowany, ale miałem już spore doświadczenie jeśli chodzi o uczestniczenie w zawodach tej rangi. Miałem to szczęście, że sędzią głównym zawodów był wtedy Węgier, guru wśród sędziów na całym świecie. Świetnie mnie pokierował, „przestrzelałem” wtedy te zawody zbierając dobre oceny. W kolejnych latach coraz częściej wyznaczano mnie na startera. W 2009 roku, za sprawą delegacji z polskiego związku, pojechałem na szkolenie do Moskwy. Wtedy kariera sędziego nabrała tempa.

Dzięki tej profesji zwiedził pan niemal cały świat. Chiny, Kanada, Stany Zjednoczone, Holandia i wiele innych krajów europejskich. To zapewne plus bycia międzynarodowym arbitrem.

Najbardziej cieszą mnie poznani tam ludzie i możliwość emocjonowania się short-trackiem na najwyższym światowym poziomie.

Bazując na własnych doświadczeniach, gorąco zachęcam, szczególnie młodych ludzi, do angażowania się w sędziowanie. Wymaga to dużo pracy i cierpliwości w dążeniu do awansu na wyższe szczeble w hierarchii sędziowskiej, ale mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że naprawdę warto!

Dziękuję za rozmowę, gratuluję i życzę kolejnych sukcesów!

grafika poglądowa

23-03-2022

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij


Napisz komentarz przez Facebook

lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)