Ukrainiec w polskiej policji. Pomaga rodakom i mówi: Mój kraj nigdy się nie podda!
PODKARPACIE. Sierż. szt. Andrzej Dmytrenko myślami wciąż jest na Ukrainie. Tam się urodził, miał beztroskie dzieciństwo. Teraz… ? Martwi się o swoich najbliższych, którzy tam zostali. Ale nie siedzi z założonymi rękoma. Oddelegowany z Oddziału Prewencji Policji w Katowicach do Centrum Poszukiwania Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji służy znajomością swojego języka ojczystego. Ukraińskiego.
Ma co robić, a spraw przybywa i są coraz poważniejsze. Pierwsze telefony były przede wszystkim od osób, które po ucieczce przed wojną z Ukrainy do Polski starały się szybko zorganizować na nowo swoje życie w naszym kraju. Szukały urzędów pracy, noclegów, chciały wyrobić niezbędne dokumenty, a nie mogąc czy nie potrafiąc uzyskać pomocy, dzwoniły do Policji pod numer podany razem z informacją w języku ukraińskim. Ale wraz z napływem ludzi przybywało także kłopotów. Po przekroczeniu granicy z Polską nie mogli się odnaleźć z bliskimi lub znajomymi bądź stali się ofiarami przestępstw. Dlatego, gdy zdenerwowani dzwonią do CPOZ KGP i okazuje się, że polski policjant proponuje im przejście na rozmowę w języku ukraińskim, Andrzej Dmytrenko słyszy w słuchawce westchnienie ulgi.
On sam nigdy nie myślał, że jego znajomość języka ukraińskiego może okazać się tak bardzo przydatna w służbie. A już nigdy, że w tak tragicznych okolicznościach…
LEKCJA PATRIOTYZMU
Andrzej urodził się w 1980 r. w Kijowie. Rodzice dali mu na imię Andrij. Andrzejem stał się wiele lat później.
– W Kijowie przez sześć lat byłem w dziecięcym zespole pieśni i tańca „Pierwiosnek”. Zespół zrzeszał w większości dzieci polskiego pochodzenia. To tam uczyłem się języka polskiego. Śpiewaliśmy po polsku, mieliśmy też katechezy. Występowaliśmy tylko w strojach krakowskich, bo innych nie mieliśmy. Na zajęciach ze śpiewu pierwszymi utworami, których się nauczyłem, były hymn Polski i Rota. Potem uczyliśmy się pieśni patriotycznych, kolęd, ale też ludowych piosenek, takich jak „Szła dzieweczka do laseczka”. Po sześciu latach w zespole i pięciu wyjazdach na festiwale do Polski m.in. do Zielonej Góry w 1993 r., wszystko rozumiałem po polsku, ale gorzej było z mówieniem, bo choć potrafiłem, to się wstydziłem, że kaleczę język.
Może kiedyś tak było, ale na pewno nie dziś.
– W 1996 r. skończyłem szkołę podstawową i nie miałem żadnych planów wyjazdu do Polski. Ale mama, bez mojej wiedzy, zorganizowała wyjazd do szkoły średniej koło Lublina. To było technikum pszczelarskie w miejscowości Pszczela Wola. Bardziej chodziło o to, żebym skończył szkołę w Polsce. Mama wychodziła z założenia, że gdy kiedyś będę szukał pracy, to lepiej to będzie wyglądało w CV. Z naszej perspektywy ukończenie szkoły rolniczej pod Lublinem to może nie jest nic wielkiego, ale pokazuje, że już w latach 90. XX w. Polska dla wielu ludzi to był lepszy świat. My wtedy tego tak nie postrzegaliśmy.
– Zostałem technikiem pszczelarzem, choć nigdy potem w zawodzie nie pracowałem. Po pięciu latach nauki Polska mi się spodobała, doświadczyłem innego życia. Rozpocząłem studia na Akademii Rolniczej w Poznaniu. Teraz jest to Uniwersytet Przyrodniczy. Tak zostałem magistrem technologii drewna.
Wybór studiów przez Andrzeja nie był dziełem przypadku. Jego ojciec Leonid był stolarzem.
– Agnieszkę poznałem w Tatrach podczas wakacji. Byłem po I roku studiów, ona zaczynała pedagogikę. Ślub mieliśmy w Irpieniu koło Kijowa, bo ja mam większą rodzinę na Ukrainie. Z Polski przyjechało dziewięć osób. Mieszkamy w Jaworznie, w domu rodzinnym żony.
Dużo stojących tu mebli zaprojektował i zrobił sam.
– Od 2006 r. pracowałem w zakładzie meblowym w Jaworznie. W 2007 r. urodził się Szymek. Tam pracowałem sześć lat. Nie narzekałem na pracę, ale postanowiłem zmienić coś w życiu. Zawsze marzyła mi się służba w Policji, ale byłem obywatelem innego kraju, nie było możliwości, bym został przyjęty. W 2009 r. uzyskałem polskie obywatelstwo.
Imię z Andrija na Andrzej zmienił dopiero w 2018 r. ze względów praktycznych.
NA PEWNO PRZYDASZ SIĘ W POLICJI
– Do złożenia podania o przyjęcie do służby zachęcił mnie kolega, z którym wcześniej pracowałem w zakładzie meblowym. Może nie tyle zachęcił, co przypomniał mi o moich planach. To był 2012 rok. Zbliżały się mistrzostwa Europy w piłce nożnej organizowane w Polsce i na Ukrainie. Kolega mówił mi: „Znasz ukraiński, na pewno przydasz się w Policji”. Jeszcze tylko musiałem wyrobić sobie książeczkę wojskową. Złożyłem dokumenty, rekrutacja trwała długo i do Policji zostałem przyjęty w marcu 2013 r. Większość nowo przyjętych skierowano do OPP w Katowicach.
W 2012 r. rynek pracy w Polsce wyglądał nieciekawie. Służba w Policji dawała poczucie stabilności.
– Wtedy nie do końca wiedziałem, na czym polega służba w oddziale prewencji. Na adaptacji zawodowej byłem w Warszawie. Dużo się działo. Potem wróciłem do Katowic. Ze względu na specyfikę służby początkowo było ciężko, ale się przyzwyczaiłem.
DZIEŃ, KTÓRY ZMIENIŁ WSZYSTKO
24 lutego wojska rosyjskie otwarcie zaatakowały Ukrainę, gdzie zostali jego rodzice, dwie siostry i dwóch braci z rodzinami. Tata ma ponad 70 lat, a mama niewiele mniej. Dokuczają jej schorowane nogi. Bracia i siostry podjęli decyzję o ewakuacji rodziców do Polski. Starszy brat Sergiusz już zgłosił się do wojska, ale dostał przepustkę, by dowieźć rodziców do Lwowa. Młodszy brat Piotr zajął się nimi we Lwowie i pomógł dostać do pociągu. Nie udało się do pierwszego, pojechali drugim. Do Przemyśla. Normalnie podróż trwa 3 godziny, ta zajęła 30. Mama na szczęście miała miejsce siedzące, ale ojciec już nie.
– Od kolegów będących na przejściu wiedziałem, że podróż rodziców może się bardzo przeciągnąć, więc uruchomiłem znajomych, którzy mieli się nimi zaopiekować możliwie szybko po przekroczeniu granicy.
Sierż. szt. Andrzej Dmytrenko jest znany i szanowany w OPP w Katowicach. Angażuje się w służbę. Dwa razy z NSZZP był na cmentarzach ukraińskich, gdzie spoczywają polscy funkcjonariusze Policji Państwowej. Teraz sam znalazł się w potrzebie. Rodzice ostatecznie pierwszą noc w Polsce spędzili w Rzeszowie, skąd Andrzej przywiózł ich do Jaworzna. Teraz mieszkają tuż obok niego u wspólnych znajomych, którzy udostępnili im swoje mieszkanie.
– Mama przyjechała z jedną torbą, ale dobrze, że nie brała więcej, bo i tak musieliby wszystko zostawić na dworcu we Lwowie. Koledzy z mojej kompanii, sam nie wiem kiedy, zrobili między sobą zbiórkę, żeby wesprzeć rodziców. Odebrałem bardzo dużo telefonów od osób oferujących wsparcie.
Ledwie przywiózł rodziców z Rzeszowa, musiał wracać w tamte strony. Służbowo. Zabezpieczał konwój z obcokrajowcami, ale nie z Ukraińcami. Na przejściu granicznym w Medyce zobaczył płaczące dziecko. Gdy dał mu słodycze i odezwał się do niego w języku ukraińskim, dziecko zrobiło wielkie oczy. Tak samo, jak jego babcia, która po chwili się odnalazła: „Polski policjant, a mówi po ukraińsku!”.
– Taka drobna sprawa, a dla tych przerażonych i zmęczonych ludzi okazuje się niezwykle ważna. Dodaje im otuchy.
Andrzej chciałby, aby jego znajomość języka ukraińskiego była wykorzystana w Policji. Zwłaszcza teraz.
– Odkąd jestem dziewięć lat w Policji, to dwa razy przychodziło do nas zapytanie o znajomość języków obcych i w jakim stopniu: A, B, C. I czy jest udokumentowana. Ale jak mam określić znajomość swojego języka ojczystego i jaki mam na to papier? Zaznaczałem więc „bardzo dobra” z dopiskiem „język ojczysty”. Język ukraiński jest bardziej zbliżony do polskiego niż rosyjski. W szkole miałem równolegle język ukraiński i rosyjski, dlatego obydwoma językami biegle władam. Rosyjski w szkole nigdy nie był traktowany jako język obcy, czyli były ukraiński, rosyjski i język obcy: angielski. Rosyjskim i ukraińskim się po prostu mówi. Teraz ludzie przechodzą na ukraiński. Co ciekawe, najstarszy brat zawsze mówił po rosyjsku, choć wszyscy w domu – po ukraińsku. Ale po 2014 r. i aneksji Krymu przeszedł na ukraiński. Teraz gdy ktoś mówi do niego po rosyjsku, odpowiada: „Nie rozumiem, proszę mówić do mnie w moim języku”. Albo odpowiada po ukraińsku. Jest prawdziwym patriotą. Teraz znowu poszedł na wojnę. Wcześniej przez dwa i pół roku służył w Donbasie w składzie Sił Zbrojnych Ukrainy.
NIE OGLĄDAM RELACJI Z UKRAINY
Andrzej Dmytrenko bardzo przeżywa wojnę na Ukrainie. Ale relacje telewizyjne oglądał tylko pierwszego dnia.
– Nie chcę oglądać, dla mnie to są bardzo ciężkie tematy, zwłaszcza gdy mówią o miejscowościach, które znam, w których mieszkałem. Tam teraz są najcięższe walki. Widziałem filmy wrzucane do internetu. Tam, gdzie się bawiłem, będąc dzieckiem, dziś są zgliszcza i ruiny. Może słabo to zabrzmi, ale kiedy widzę zniszczony sprzęt rosyjski, to mnie to cieszy. Nie żałuję ich, bo przyszli po to, by zabijać moich rodaków. Giną cywile… To jest przerażające. Pierwsze dni to dla mnie było jak matrix, nie mogłem uwierzyć, że Ukraina została zaatakowana przez Rosję. Dużo Rosjan mieszka na Ukrainie, dużo Ukraińców mieszka w Rosji, rodziny są ze sobą splecione. Mam w Rosji kuzynów, kuzynki… Znam przypadek walki dwóch braci przeciwko sobie. Jeden broni Kijowa, drugi jest żołnierzem wojsk rosyjskich, wyemigrował do Rosji wiele lat temu i teraz jest najeźdźcą. Jak można było wejść do kraju, z którym ma się tyle wieków wspólnej historii, nie powiem – trudnej historii – ale jednak wspólnej? W jakim stopniu trzeba mieć wyprane mózgi, żeby mówić o oczyszczaniu Ukrainy z faszyzmu i zabijaniu banderowców? Dopiero gdy przyjechali do mnie rodzice, to zaczęło do mnie docierać, że to nie jest fikcja, która dzieje się tylko na ekranie telewizora.
Po rodzicach na przedostanie się do Polski kolejna zdecydowała się siostra Ania z dziećmi. Jej już było znacznie trudniej, ale się udało. Druga siostra Andrzeja początkowo nie zamierzała opuszczać Ukrainy, ale tam, gdzie mieszkała, zrobiło się tak niebezpiecznie, że nie miała wyboru. Po kilka dniach i ona dotarła do Polski, a potem do Jaworzna, gdzie pod jednym dachem mieszka z rodzicami, siostrą i wszystkimi ich dziećmi.
– Martwię się o braci, ale wiem, że są cali.
NIE PODDADZĄ SIĘ!
Po zakończonej służbie w CPOZ KGP idziemy razem ulicami Warszawy. Wszędzie słyszymy ukraińską mowę, widzimy długą kolejkę ludzi do fotografa i kolejną do urzędu dzielnicy. Wszyscy to Ukraińcy. Część z nich kiedyś wróci do swoich domów, nawet jeśli będą musieli je odbudować, ale część pozostanie wśród nas na zawsze.
– Cała historia Ukrainy to jedno jarzmo za drugim, bat po bacie. Od Rosji, Związku Radzieckiego. Przecież Ukraina była już niepodległa w 1918 r. Rok, półtora. Bolszewicy to odebrali. Teraz była szansa, 30 lat niepodległości i znowu im się wydaje, że niepodległość zostanie odebrana… Jaka jest narracja Putina? Już w 2014 r. mówił, że Ukraina może istnieć, ale Krym jest Rosji i go zabiera. Donbas? W sumie też jest wam niepotrzebny, bo tam dużo Rosjan i my im damy swoje obywatelstwo, a teraz…? Ukraina nie ma prawa istnieć. Nie ma takiego państwa, nie ma takiej nacji jak Ukraińcy. To straszne.
– Ukraina musi się obronić w ten czy inny sposób, nawet nie patrząc na duże straty. To jest walka o to, czy Ukraina jako kraj będzie istnieć, a Ukraińcy jako naród przetrwają. Dlatego jest tak zacięty opór i się nie poddadzą!
ANDRZEJ CHYLIŃSKI
zdj. Andrzej Chyliński, archiwum prywatne Andrzeja Dmytrenki
źródło: KWP Rzeszów
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
SANOK. Sygnały mieszkańców, akcja policji. Kontrole na Dąbrówce (ZDJĘCIA)
Informacje o aktualnej sytuacji na drogach Sanoka, powiatu sanockiego i całego regionu w grupie POMOC112.
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz